Od blisko 25 minut stoję przed tablicą. Opowiadam, wyjaśniam, podaję różne przykłady. Wydawać by się mogło, że już udało mi się z sukcesem przekazać wiedzę, gdy nagle z końca sali pada pytanie demaskujące niewiedzę i brak przyswojenia tego, co od 25 minut bezskutecznie próbuję przekazać.
Wzbiera we mnie złość. Nerwowo szukam zakrętki od markera tak, by rozładować nieco moje napięcie. Przez głowę przebiega mi myśl: Czy to ja tak kiepsko tłumaczę? Czy to może mój odbiorca dotarł w swej intelektualnej wędrówce do wzniesienia, którego nie jest w stanie przeskoczyć? Czuję się jak wykładowca – medium, komunikujący się z nadprzyrodzonymi siłami, strzegącymi dostępu do wiedzy tajemnej. Podnoszę głowę i ponownie z szerokim uśmiechem wyjaśniam zagadnienie. Odpuszczam nieco … w końcu niełatwy to temat. Wbrew wszystkiemu staram się docenić pytającego. Nie każdy jest w stanie zapytać (bo w końcu nie pytałby, gdyby wiedział) narażając się nawet na śmieszność, ale przynajmniej widać, że jest zainteresowany tematem. Może zamiast denerwować się z powodu mało błyskotliwego pytania należy cieszyć się, że pytanie w ogóle się pojawiło.
Niestety, piękny zwyczaj zadawania mądrych pytań i wchodzenia w wartościowe dyskusje podczas wykładu czy też konwersatorium powoli zanika. Dlaczego? Może brak umiejętności prezentowania dłuższej wypowiedzi, czy też sprawności w argumentowaniu własnych opinii powstrzymuje nas przed publicznym zabraniem głosu? Nasza w tym rola, by zachęcać, uaktywniać i przed wszystkim inspirować do uczestnictwa w dyskusjach. Może rzeczywiście lepszy student pytający (nawet głupio) niż milczący bezmyślnie?